Ukazała się książka byłego ambasadora amerykańskiego w Polsce w latach tuż powojennych pod wiele mówiącym tytułem „Widziałem Polskę zdradzoną”. Wśród wielu niezmiernie ciekawych informacji, jest i ta, że według wiedzy ambasadora pogrom kielecki był sprawką tajnych służb sowieckich. Na ile to była prowokacja, na którą złapał się antysemicki tłum, a na ile operacja była wyłącznie dziełem służb – nie wiadomo. Prawdopodobnie prawda nigdy nie wyjdzie na jaw, bo oczywiście w PRL akta śledztwa na ten temat zniknęły. Niektórzy badacze sądzą, że może w moskiewskim archiwum KGB można znaleźć jakieś dokumenty, ale te, jak wiadomo, są niedostępne historykom polskim.
Jeśli na lep prowokacji dał się ponieść żądny krwi tłum, to też bardzo źle. A że tak było twierdzi profesor Żak, który jako dziecko widział pogrom z bliska. Moja ciocia, która tego dnia przybiegła zobaczyć, co się dzieje, patrzyła na feralną kamienicę zza Silnicy. Jak mi mówiła, nie widziała uzbrojonego tłumu, tylko grupy ludzi atakujących feralną kamienicę. W tym milicjantów i wojsko. Ale szybko się stamtąd wycofała, obawiając się przypadkowej kuli.
Zresztą prawda przestała kogokolwiek interesować. Książka Krzysztofa Kąkolewskiego „Umarły cmentarz”, w której podaje dowody na spisek i prowokację, a nawet dobrze zaplanowaną akcję, nie doczekała się żadnych rzeczowych polemik ani argumentów. Według Kąkolewskiego w zdarzeniu brała udział tylko milicja i wojsko, a kielczanie byli tylko widzami. Herling-Grudziński twierdził, że nieważne, czy to prowokacja, czy nie, bo Polacy jednak dali się sprowokować i mordowali. Według niego pogrom to hańba, której Kielce nigdy nie zmyją. Na pewno niesłusznie o pogrom oskarżana była Armia Krajowa i Kościół. Wiele wycierpiał niewinnie kielecki biskup Czesław Kaczmarek, znany ze swoich sympatii legionowych i patriotycznej postawy przed wojną.
Sprawa pogromu kieleckiego jest jak wiara religijna. Każda wersja ma swoich wyznawców, którzy nie dopuszczają do siebie argumentów strony przeciwnej. Ja sam nie mam wyrobionej opinii i bardzo dziwię się tym, którzy wypowiadają kategoryczne sądy, a nawet ubierają je w kształt wypowiedzi artystycznej, oskarżającej, jak to było w przypadku Andrzeja Lenartowskiego.
Podejrzewam, że powoli o pogromie zapominamy, jako o wydarzeniu okrutnym, szokującym, strasznym. Pogrom wszedł do kalendarza imprez politycznych. Co roku zbiera się tłumek działaczy, polityków i aktywistów różnych stowarzyszeń, który odprawiają celebrę, bijąc się przy tym w nie swoje piersi. Kielczanie zaakceptowali swoją winę, a niektórzy są nawet jakby dumni, że pogrom odbył się w Kielcach i że na nich patrzy świat cały i kajają się w imieniu wszystkich oczekując, że dostaną swoją porcję oklasków, a może nie tylko.
Życie między mniejszością żydowską a Polakami przed wojną nie mogło się obejść bez konfliktów. Ale na ogół było to współżycie zgodne. Dziś demonizuje się rzekome wrogości. A często czynią to dziwnym trafem ci, którzy w 1968 roku pisali antysemickie paszkwile, którzy opiewali radzieckich sojuszników i ich dzieje. To niemalże prawidłowość: dla kogo bohaterem był Józef Stalin, ten dziś opiewa Józefa Piłsudskiego, kto demaskował żydowskich syjonistów, dziś studiuje dzieje polskich Żydów przedwojennych i potępia polski nacjonalizm. No cóż, ludzie są dziwni. A niektórym obciach nie jest straszny, byle świecić na świeczniku. I nieważne czy świecznik jest siedmioramienny czy ma kształt czerwonej gwiazdy.
niedziela, 13 września 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz