środa, 28 stycznia 2009

Znów o agentach

Pisałem już kilka razy o książce Jacka Trznadla „Hańba domowa”, która jest celem nieustannych ataków ze strony obrońców dobrego imienia PRL. Ostatnio mój znajomy, pisarz, Andrzej Dębkowski, redaktor „Gazety Kulturalnej” z Zelowa znów pisze, ze książka ta „opluwa” pisarzy zamieszanych w stalinizm. A może Andrzeju postawiłbyś sobie pytanie, czy przypadkiem książka ta nie mówi prawdy? Mam zresztą nieodparte wrażenie, że wielu tych, którzy teraz, żeby posłużyć się ich językiem „opluwają” Trznadla, wcale. „Hańby” nie czytało. Książka ta zawiera bowiem wywiady z pisarzami, którzy „opluwają” sami siebie i kolegów przy okazji. Trznadel niepotrzebnie napisał wstęp, gdzie moralizuje patetycznie. Same wypowiedzi jego rozmówców robiłyby zapewne większe wrażenie grozy, jaka kryła się pod lakierowanym wizerunkiem socjalistycznej ojczyzny.
Użycie słowa „opluwanie” nie za dobrze świadczy o Dębkowskim. Pochodzi z arsenału stalinowskich propagandystów, kiedy im brakło argumentów. W końcu Armia Krajowa to też był „zapluty karzeł reakcji”. „Opluwało” Radio Wolna Europa i paryska „Kultura” i londyńskie „Wiadomości”. Można powiedzieć, że Trznadel znalazł się w dobrym towarzystwie. A samo słowo „opluwanie” stało się już niemal synonimem prawdy.
Ostatnio znów było głośno o pisarzach, agentach Służby Bezpieczeństwa. Przeczytałem na onet.pl streszczenie z artykułu „Gazety Polskiej” o współczesnych polskich pisarzach, którzy zarejestrowani byli przez SB, jako jej współpracownicy. Jakoś na czoło wysunął się inny mój znajomek Leszek Żuliński. Przypuszczam, że Leszek był tajnym współpracownikiem niejako naturalnie. Robił to bez poczucia grzechu. Po prostu jak pamiętam był on idealnie wpasowany w ustrój i robił w nim karierę na swoją miarę. Był redaktorem wydawnictw, czasopism, poetą, krytykiem itp. Jeździł po Polsce, spotykał się z czytelnikami. Ot modelowy literat peerelowski. W III RP zajmował się głównie nieprzytomnymi atakami na prawicę, zwłaszcza na krakowską „Arkę”. 
Kiedy się nad tym zastanowić, to można nawet tym agentom współczuć. W końcu PRL był ich krajem, ich ojczyzną. Uznawali tę rzeczywistość za jedyną normalną. Nigdy nie sądzili, że świat ten runie. W końcu jego gwarantem był potężny, atomowy Związek Radziecki. Jakże im teraz musi być niewygodnie. Wprawdzie usiłują zdyskredytować tych, którzy o nich piszą prawdę, ale w ich tekstach nie ma już tej ideologicznej siły, tego poczucia wyższości, że za ich pseudo-racjami stoi aparat represji totalitarnego państwa.
Nie jestem szalonym lustratorem, nie poszukuję tajnych współpracowników. Rozumiem nawet tych partyjnych, którzy chcieli poprzez komunizm podnieść Polskę cywilizacyjnie. Normalnie się pomylili. Wiele godzin rozmawiałem z Krzysztofem Gąsiorowskim, który choć partyjny, ale bestia piekielnie inteligentny i potrafiliśmy się różnić w przyjaźni. A tu czytam na onet.pl, że Gąsiorowski był tajnym konsultantem, choć on sam się do tego nie przyznaje. Cały warszawski Parnas zetelpowski okazał się umoczony w SB – Andrzej Zaniewski, Aleksander Nawrocki, Marek Wawrzkiewicz i inni. A najbardziej zaskoczyło mnie, że tajnym współpracownikiem okazał się być Jacek Kajtoch z Krakowa, którego wielu uważało za prostodusznego safandułę.
Ja, mówiąc szczerze nikogo nie potępiam. Wartość pisarza, mierzy się głownie jego dziełem, a nie życiem. Często tak było, że odrażający moralnie drab pisał arcydzieła. Dzieło pisarskie powinno być najważniejszym kryterium. Jednak uważam, że zamykanie oczu na prawdę mogłoby nam przysporzyć wielu szkód moralnych. Zwłaszcza, że namnożyło się w Polsce bez liku fałszywych autorytetów moralnych, marnych pisarzy a dobrych agentów, którzy uważają, że ich odczytanie rzeczywistości jest jedynie słuszne. A kto myśli inaczej, albo docieka prawdy, to szuja i moralna świnia. A na taką postawę zgody być nie może.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz