tag:blogger.com,1999:blog-41311014052441630252024-02-20T17:26:51.089-08:00Oficjalny Blog Zdzisława AntolskiegoZdzisław Antolskihttp://www.blogger.com/profile/04925528783385358378noreply@blogger.comBlogger11125tag:blogger.com,1999:blog-4131101405244163025.post-59968038075068315802011-09-14T07:16:00.000-07:002011-09-14T07:17:06.881-07:00Mamy wybitnego pisarza!<p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; text-indent:21.3pt;mso-outline-level:1"><span style="font-size:12.0pt; line-height:150%;color:#333333">Jest takie stare powiedzenie krytyków literackich: – Kiedy nie ma utalentowanych pisarzy, to właśnie wtedy pojawia się wybitny pisarz! My na Kielecczyźnie czekamy na wielkiego pisarza od śmierci Stefana Żeromskiego, na współczesnego naszego pisarza czekamy od wojny, bo przecież Herling-Grudziński przebywał na emigracji, a o tym, że jest to nasz człowiek z Kielecczyzny dowiedziałem się w dojrzałym już wieku z jakiejś tajnej broszury PZPR-owskiej, którą przywiózł z Warszawy Józek Grochowina, omawiającej antysocjalistyczne ośrodki dywersyjne na Zachodzie. Ale to przeszłość. Oto pojawił się niezwykle utalentowany pisarz, którzy poprzez ciężką pracę twórczą, co widać w jego kolejnych książkach, dorobił się własnego języka, własnego stylu, po którym można bezbłędnie rozpoznać pisarza jak po liniach papilarnych. Jest nim Tadeusz Zubiński z Suchedniowa, nota bene mój rówieśnik. Właśnie czytam dwie jego ostatnie książki – „Dawno i daleko” powieść wydaną przez ZYSK i „Opowieści wrzosowskie” – OW Radostowa, i nie mogę wyjść z zachwytu nad mistrzostwem słownym autora. Na pewno dorównuje Jackowi Dehnelowi z jego powieścią „Lala”, mieści w samej szpicy peletonu najlepszych współczesnych polskich prozaików. Widać, że dużo przemyślał, prze-medytował i duchowo przetrawił. Będę o nim jeszcze nie raz pisał.<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; text-indent:21.3pt;mso-outline-level:1"><span style="font-size:12.0pt; line-height:150%;color:#333333">W książkach T. Zubińskiego akcja nie jest najważniejsza, a nawet rzekłbym nie jest wcale konieczna, całe piękno tej prozy, jej dramatyzm i napięcie zawarte są w języku, w autorskim stylu. Przez niego nie możemy się oderwać, jak urzeczeni, od lektury, do niego wracamy z utęsknieniem, kiedy odkładamy książkę, bo wołają nas codzienne obowiązki. Styl Zubińskiego działa na czytelnika jak narkotyk, opium lub jak alkohol, jak piękna kobieta na mężczyznę, jak pejzaż ukochanych stron rodzinnych, przenosi nas w inny nierzeczywisty wymiar, skąd lepiej widać także nasze własne życie, naszą przeszłość i drogę, jaką przebyliśmy. Czytasz książkę, a książka czyta ciebie. To jest właśnie magia sztuki. To sprawia, że jest rzeczywiście, nie tylko z bibliotecznej nalepki – literaturą piękna! No i to – tak mi bliskie – ukochanie rekwizytu, szczegółu z przeszłości, marka tytoniu fajkowego, nazwa papierosów lub piwa jeszcze z czasów carskich. Uwielbiam takie smaczki, one są solą i pieprzem opowieści z dawnych czasów.<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; text-indent:21.3pt;mso-outline-level:1"><span style="font-size:12.0pt; line-height:150%;color:#333333">Osobny akapit należy się opisom przyrody w prozie Zubińskiego. Wszyscy krytycy i czytelnicy zwracają na nie uwagę, niejako standardowo. Otóż opisy natury, w ogóle otoczenia nie tylko przyrody, ale przedmiotów martwych są w tym pisarstwie bardzo antropomorficzne, oddają stan ducha narratora. Przy tym są niezwykle oryginalne, autorskie, ookreślające jego osobowość, nikt tak przed Zubińskim nie pisał oprócz może wielkich potów romantycznych, ale przecież w zupełnie innej formie i innym kontekście. Jednak jest w nich patos codzienności duchem z Mickiewicza, jakiś epicki oddech jak u Homera i kameralność wzięta z Choromańskiego. Widać także podobieństwo do opisów w prozie Zygmunta Haupta, który doskonale acz nie nachalnie potrafił oddać prawdę chwili poprzez opis otoczenia, a szczegół potrafił powiększyć z fotograficzną dokładnością, dając poprzez taki zabieg inny wymiar opisywanej rzeczywistości.<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; text-indent:21.3pt;mso-outline-level:1"><span style="font-size:12.0pt; line-height:150%;color:#333333">Myślę, że w swoich książkach prozatorskich Zubiński jest poetą, zarówno w warstwie wyczulenia na słowo, na opis przyrody, jak i na chwytanie nastroju chwili. Ktoś powiedział, że pierwiastek poetycki decyduje o wartości dzieła sztuki niezależnie od tego, czy to jest rzeźba, sztuka teatralna, powieść czy wiersz (wiadomo przecież, że nie we wszystkich wierszach znajdziemy poezję, jako metaforę rzeczywistości, alegorię, nastrój i wzruszenie) i myślę, że jest to prawda, która znakomicie się potwierdza w prozie Zubińskiego. Twórczość jego nasycona jest poezją, miłością do przedstawianego świata i to właśnie decyduje o jej wartości, wpływa na oryginalny styl, świadczy o wysokiej randze tego pisarstwa.<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; text-indent:21.3pt;mso-outline-level:1"><span style="font-size:12.0pt; line-height:150%;color:#333333">Henryk Bereza twierdzi, że w prozie Zubińskiego pobrzmiewają echa rosyjskich wielkich powieści. Być może w jakiejś mierze, zwłaszcza nastrój opowiadań Iwana Bunina. Ale jest tu dużo z polskiej prozy międzywojnia. Na przykład „Dawno i daleko” <span> </span>w pewnych fragmentach stosunku syna do ojca, przypomina „Niebo w płomieniach” Parandowskiego, ten sam problem dorastania, trudne relacje między pokoleniowe, dojrzewanie, biologiczne i umysłowe.<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; text-indent:21.3pt;mso-outline-level:1"><span style="font-size:12.0pt; line-height:150%;color:#333333">Powieść Zubińskiego „Dawno i daleko” nie mogłaby się nigdy ukazać w PRL-u i raczej nie ze względów politycznych. Te ostatecznie można-by ostatecznie ominąć, wykreślić kilka słów i linijek dotyczących Radia Wolna Europa czy partyzantów „Ponurego”, ale powieść suchedniowskiego autora to pomnik mieszczaństwa, jego mentalności, wrażliwości estetycznej, przywiązania do rodzinnej tradycji, tak naprawdę ostoi polskości. To zaprzeczenie zakłamanej mentalności peerelowskiej pełnej frazesów o „wiecznej przyjaźni ze Związkiem Radzieckim” i o „budowie socjalistycznej ojczyzny”, podczas kiedy liczył się tylko cynizm, hipokryzja, łapówkarstwo i donosicielstwo na wielką skalę. Ileż to się w PRL-u naczytałem o drobnomieszczańskiej ideologii, drobnomieszczańskich gustach itp. Głównym, pamiętam, ideologiem anty-mieszczańskości był niejaki Kazimierz Kąkol i pismo „Argumenty”. Powieść Zubińskiego nie mogłaby się ukazać za całokształt, a nie za jakieś niecenzuralne wtręty, za ideologię, za pochwałę bibelotu, obrzędu gry w brydża, umiejętności palenia fajki, kultu wykształcenia, za umiejętność dobierania krawata do koszuli i butów do garnituru, a także poważniej za cnotę oszczędzania, podziwu dla solidności rzeczy i fachowości ludzi, za pochwałę talentów, których nie powinno się marnować, za ciekawość świata i ludzi, za chęć dochodzenia prawdy i dzielenia włosa na czworo. Dla młodszych to się pewnie wyda niepojęte, ale – tak właśnie było. Ze znanych mi ludzi w PRL-u, którzy uosabiali te cnoty, na pewno jednym z pierwszych był Jerzy Stępień, późniejszy senator i sędzia Trybunału Konstytucyjnego. Człowiek wszechstronnie oczytany, a przy tym pełen szacunku dla każdej istoty. Ciekawy świata i innych ludzi. A teraz czytam powieść T. Zubińskiego i widzę galerię typów mieszczańskich z ich wadami i zaletami, którzy czasem mnie zachwycają, a czasem mierżą.<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; text-indent:21.3pt;mso-outline-level:1"><span style="font-size:12.0pt; line-height:150%;color:#333333">Pisałem o zaletach mieszczaństwa, więc trzeba także o wadach – snobizm, pycha, wynoszenie się nad „wieśniactwo” (za to właśnie chłopi nie cierpieli „gulonów”), kabotynizm, naśladowanie szlachty, hipokryzja i w ogóle cały ten, że tak powiem „dulszczyzm”. Ale też kiedy zniszczono ziemiaństwo, zabrakło mieszczaństwa, a duchowieństwo skapcaniało w komunie, to cóż nam zostało z dawnej Polski? Chociaż przecież dzisiejsze chłopstwo jest przez komunizm zupełnie odmienione, a i mieszczaństwo dzisiejsze nie przypomina tego mieszczaństwa opisanego przez Zubińskiego. Ja widziałem relikty przedwojennych chłopów i widziałem jak giną pod toporem komunizmu i Zubiński widział przemianę, żeby nie powiedzieć duchową „zagładę” mieszczaństwa. Stan dzisiejszy tych warstw opisze ktoś inny za powiedzmy 20, 30 lat i my już tego nie doczekamy. My tylko możemy powtarzać za Mickiewiczem – ostatni taki mieszczanin, ostatni taki chłop. Choć pewnie i to przesada literacka.<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; text-indent:21.3pt;mso-outline-level:1"><span style="font-size:12.0pt; line-height:150%;color:#333333">Czytam powieść Tadeusza Zubińskiego i zastanawiam się czy jeszcze w Polsce ktoś mówi takim językiem jak inteligenccy bohaterowie jego prozy? Znałem kilku przedwojennych nauczycieli, w tym pana Turschmida z Probołowic, który w latach 60. chodził w przedwojennych pumpach, a na nogach nosił białe getry (rodzaj ochraniacza), gazety „Słowo Ludu” nie czytał, bo on był wszak inteligentem. Wszyscy oni narzekali, że język ulega zepsuciu, bo Polacy zaczęli mówić jak bohater piosenki Młynarskiego „Jesteśmy na wczasach…”, jakimś żargonem, w którym przekleństwo na k… zaczęło spełniać rolę zamiennika, za każdy przymiotnik. Po co ładnie mówić? To się nie opłacało. Człowiek uchodził za dziwaka, frajera, cudaka, niezgułę…<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; text-indent:21.3pt;mso-outline-level:1"><span style="font-size:12.0pt; line-height:150%;color:#333333">Polska proza powojenna została zdominowana najpierw przez socrealizm imitujący mowę robotników, przez język marginesu społecznego (opowiadania Hłaski, Nowakowskiego), następnie przez język chłopski (Kawalec, Nowak), a brakło języka środka, czyli inteligentów po maturze z rodowodem ideowym przedwojennym i słuchem językowym wykształconym na Żeromskim. Posługujących się polszczyzną, z braku innego określenia powiem – kulturalną. Chciałem tylko zwrócić uwagę jak wielkim powodzeniem cieszyły się swego czasu pogadanki Jerzego Waldorffa, nie tylko na tematy muzyczne, otóż Waldorff mówił właśnie językiem człowieka kulturalnego, a nie jakiegoś chłoporobotnika, czy Matysiaka z powieści radiowej.<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; text-indent:21.3pt;mso-outline-level:1"><span style="font-size:12.0pt; line-height:150%;color:#333333">Zubiński zafascynowany jest dwudziestoleciem międzywojennym, jako krainą ładu (także ładu moralnego). Polska tamtych lat, mimo szalonych trudności, zawinionych przez nas, ale również „dzięki” różnym szykanom, jakim nie szczędzili nam sąsiedzi, była jednak krajem europejskim, kontrasty społeczne były wówczas w całej Europie czymś zwyczajnym, kryzysem ekonomicznym objęty był cały świat. Oczywiście Zubińskiego oburzają granice międzyklasowe w międzywojniu, niemądra polityka wobec mniejszości narodowych, na co patrzy z oddalenia jako znawca krajów nadbałtyckich, ale jednak w małym Wrzosowie był to jakiś porządek społeczny, sprawiedliwy czy też nie, to już inna sprawa. Dopiero późnej nadszedł czas cywilizacji waciaka i gumofilców, pierwszych sekretarzy i obowiązkowych pochodów i czynów społecznych, świat jeszcze bardziej absurdalny, stąd Wrzosów jakby go odrzucił albo raczej zignorował. Stąd próba rekonstrukcji losów Nikodema Dyzmy w Łyskowie, który to bohater literacki pojawia się także w mikropowieści „Goście stołu pańskiego”, jako bohater literacki, razem ze swoim prawdziwym ojcem, czyli Dołęgą-Mostowiczem.<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; text-indent:21.3pt;mso-outline-level:1"><span style="font-size:12.0pt; line-height:150%;color:#333333">W miarę lektury mój entuzjazm wobec powieści „Dawno i daleko” nieco się zmniejszył. Po pierwsze zauważyłem, że jeśli autor pisze poważną powieść dziewiętnastowieczną na kilkaset stron, to powinien jednak zadbać o ty, by była ona podzielona na rozdziały. Znacznie ułatwiłoby to życie czytelnikowi. Choć to pewnie kłóciłoby się z zamierzonym tokiem narracji, który ma pokazać upływ czasu. Więc wycofuję się z tych pretensji, tutaj autor ma prawo do swojej wizji i koncepcji utworu. Powieść dziewiętnastowieczna? W jakimś sensie, ale nie do końca. Jeśli chodzi o fabułę, to zapowiadana przez całą powieść rozmowa między głównym bohaterem Filipem a demonicznym Dibluthem okazała się w moim rozumieniu całkowitym niewypałem, a jej poziom bardzo banalny. Może za dużo sobie obiecywałem, zbyt chciałem odczytać intencje autora? Zbytnio zaangażowałem się w powieść, chciałem ją współtworzyć? A przecież do tej rozmowy dąży jakby cała narracja, czytelnik jest na to wydarzenie przygotowywany – i niewiele się dzieje. Wygląda na to, że Dibluth jeszcze się pojawi na kartach nowych książek Zubińskiego, że jeszcze odegra jakąś rolę. Jednak autor, który ma taką szeroką wizję swojego pisarstwa, taką epicką panoramą losów swoich bohaterów, i patrzy tak perspektywicznie, jak Tadeusz Zubiński, ma do tego prawo. Zakończenie powieści „Dawno i daleko” otwiera horyzonty na dalsze losy jej bohaterów. Zwiększa nasz czytelniczy apetyt.<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; text-indent:21.3pt;mso-outline-level:1"><span style="font-size:12.0pt; line-height:150%;color:#333333">Natomiast opis poety-rzeźbiarza Miernika – pychota! Samo zakończenie jest jakieś przypadkowe, ale w końcu takie jest przecież życie, nie dba o puenty. Jedna z internautek napisała, że miała wrażenie, że autor poszedł sobie zrobić kawę i jak wróci to będzie pisał dalej. Dobre przeczucie miała ta dziewczyna, bo jest już następny tom z tego cyklu pt. „Opowieści wrzosowskie”. Będę jeszcze o tej książce pisał w przyszłości, bo po prostu jest to tak gęsta proza, że nie zdołałem jej jeszcze przetrawić.<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; text-indent:21.3pt;mso-outline-level:1"><span style="font-size:12.0pt; line-height:150%;color:#333333">W Opowieściach Wrzosowskich znajdziemy tych samych bohaterów co w Dawno i daleko, ale także postacie nowe, a łączy ich właśnie to miejsce magiczne – Wrzosów czyli realny Suchedniów. Poruszanie tych samych spraw z innej zupełnie strony, w relacji z sytuacją polityczną w Europie. Mamy tu i I wojnę, i międzywojnie. Opowiadanie „Un petit accident” to arcydziełko ukazujące w pigułce okres międzywojnia jako zjawisko kulturowe i obyczajowe.. Myślę, że mogłaby się podpisać pod nim z pewnymi wariacjami losów i zdarzeń np. moja nieżyjąca już teściowa, mieszkanka przedwojennego Lwowa, studentka potem żona ziemianina spod Włoszczowy. Te same zdarzenia, symbole, mentalność.<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; text-indent:21.3pt;mso-outline-level:1"><span style="font-size:12.0pt; line-height:150%;color:#333333">Na zakończenie chciałbym wyrazić radość, że pojawił się w naszej Krainie Świętokrzyskiej prozaik, który piórem włada jak Wołodyjowski szablą. Dość już mam „pisarzy”, którzy nie szanują matki naszej, mowy ojczystej, którym słoń na ucho nadepnął i nie czują ani muzyki języka, ani nie rozumieją jego logiki, a napędza ich jedynie własna ambicja, choć nie mają wiele do powiedzenia. Zanim sięgnąłem po powieść „Dawno i daleko” przeczytałem jedną z poprzednich powieści Zubińskiego „Góry na niebie”. Nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, choć widziałem zalety pióra autora, ale jakby nie wykorzystane do końca, talent nie rozkwitły, może i temat, pogrom kielecki, wydał mi się zbyt powierzchownie opisany. Była to jakby zapowiedź, embrion prozatorski. Ale od tej właśnie powieści nastał złoty okres w twórczości Zubińskiego. Jakby złapał drugi oddech, jakby nastąpiła inna odsłona jego talentu, nawet przeze mnie nie przeczuwana. Ukazało się wiele książek tego autora, entuzjastycznie przyjętych przez krytykę. Teraz czeka mnie pracowite nadrabianie zaległości, a uczynię to z przyjemnością, tym bardziej że głosy krytyki są zachęcające. Panowie, chapeau bas przed Zubińskim! Wreszcie mamy swojego pisarza!</span><b><span style="font-size:12.0pt;line-height:150%"><o:p></o:p></span></b></p>Zdzisław Antolskihttp://www.blogger.com/profile/04925528783385358378noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4131101405244163025.post-29857933401768425962011-05-19T11:38:00.001-07:002011-05-19T11:38:46.012-07:00Wiosna<p class="MsoBodyText" style="text-align:justify;text-justify:inter-ideograph; mso-outline-level:1"><span class="Apple-style-span" style="color: rgb(51, 51, 51); font-family: Verdana, sans-serif; font-size: 12px; line-height: 18px; ">Na czym polegała istota sporu między Zbigniewem Herbertem a Czesławem Miłoszem? Otóż podczas pobytu Herberta w Ameryce spotkał się on z, mieszkającym tam wówczas na stałe, Miłoszem, na kolacji u państwa Carpenter. (Być może kiedyś ktoś napisze sztukę teatralną „Kolacja u państwa Carpenter”, byłaby to ciekawa konfrontacja postaw dwóch niewątpliwie wielkich poetów). Podczas biesiady suto zakrapianej alkoholem Czesław Miłosz miał żartem (?) powiedzieć, że Polskę należałoby wcielić do Związku Radzieckiego jako siedemnastą republikę i mielibyśmy spokój. Herbert urażony w swoich uczuciach patriotycznych wygłosił gniewną tyradę przeciw szyderczym i ironicznym słowom autora „Traktatu moralnego”. Zresztą różnica zdań na temat patriotyzmu i nacjonalizmu żołnierzy AK oraz poetów powstania warszawskiego istniała między nimi od dawna.</span></p> <p class="tekst"><span style="font-size:9.0pt;mso-bidi-font-size:13.0pt; line-height:150%;font-family:"Verdana","sans-serif";color:#333333">Ledwo wspomniałem Zbigniewa Herberta, a już głośno w polityce o zmarłym poecie. Oskarżenia o zawłaszczanie – zupełnie nietrafione tym razem. A może raczej skierowane pod niewłaściwym adresem? Bo chodzi raczej o „odbicie” Herberta. Prawdziwa jest walka o to, kogo poparłby poeta, gdyby żył. Nie jest to zbyt etyczne, mało szacunku i jak strawestował poetę dziennikarz Piotr Zaremba, mamy do czynienie z „potęgą niesmaku”. Nie ma nic bardziej żałosnego niż wdowy po zmarłych poetach, które uzurpują sobie prawo do decydowania o tym, którzy politycy i w jakich okolicznościach mogą cytować utwory ich nieżyjących mężów.<o:p></o:p></span></p> <p class="tekst"><span style="font-size:9.0pt;mso-bidi-font-size:13.0pt; line-height:150%;font-family:"Verdana","sans-serif";color:#333333">Cytat z Herberta bardzo pasował Jarosławowi Kaczyńskiemu. Katastrofa smoleńska bardzo wpisuje się w naszą narodową mitologię: <o:p></o:p></span></p> <p class="tekst"><span style="font-size:9.0pt;mso-bidi-font-size:13.0pt; line-height:150%;font-family:"Verdana","sans-serif";color:#333333">- że Katyń, miejsce kaźni polskich oficerów; <o:p></o:p></span></p> <p class="tekst"><span style="font-size:9.0pt;mso-bidi-font-size:13.0pt; line-height:150%;font-family:"Verdana","sans-serif";color:#333333">- że katastrofa lotnicza vide – Sikorski i Gibraltar; <o:p></o:p></span></p> <p class="tekst"><span style="font-size:9.0pt;mso-bidi-font-size:13.0pt; line-height:150%;font-family:"Verdana","sans-serif";color:#333333">- że samolot rozbił się na śmietnisku, skojarzenie z „Popiołem i diamentem” w wersji filmowej, gdzie akowiec Chełmicki grany przez Cybulskiego ginie na wysypisku śmieci. Jakby los chciał z nas zadrwić. Chcieliście uciec od swojego przeznaczenia, od swojej martyrologii, od cierpiętnictwa? Nic z tego, dostaniecie nową porcję starych nieszczęść. Śmierć w Smoleńsku dosięgła także ostatniego naszego prezydenta na wychodźstwie, Ryszarda Kaczorowskiego, co także jest aktem symbolicznym. Więc może zamknąć na zawsze już ten rozdział, ale który to już raz?<o:p></o:p></span></p> <p class="tekst"><span style="font-size:9.0pt;mso-bidi-font-size:13.0pt; line-height:150%;font-family:"Verdana","sans-serif";color:#333333">Osobiści postanowiłem być obiektywnym i bezstronnym. Jestem bezpartyjny. Zarówno w PO, jak i w PiSie zbyt dużo jest negatywnych emocji. Zgłaszam więc swój prywatny apel. Ludzie kochani, nie dajmy się wpuścić w kanał NIENAWIŚCI. A tam właśnie wpychają nas dwie główne partie. Już niemożliwa jest w Polsce merytoryczna dyskusja na jakikolwiek temat, bo zaraz trzeba się określić, czy jest się zwolennikiem PO czy PiS. Ale świat nie kończy się na tych dwóch partiach. Zrzućmy z oczu te dwie klapki, które zasłaniają nam rzeczywistość. Popatrzmy na świat bezpartyjnie. Zapewniam, że wtedy więcej widać. Ostatnio coraz częściej odnoszę wrażenie, że w Polsce nikt nie rządzi, nie podejmuje żadnych decyzji. Wszystko się sypie – finanse, służba zdrowia, drogi, koleje, oświata, kultura, ale w rządzie nikt nic nie robi. Jednego tylko nie brakuje – dobrego samopoczucia premiera i jego nieudolnych ministrów.<o:p></o:p></span></p> <p class="tekst"><span style="font-size:9.0pt;mso-bidi-font-size:13.0pt; line-height:150%;font-family:"Verdana","sans-serif";color:#333333">Astronomowie niedawno odkryli we wszechświecie ciemną materię, której nie widać, ale jej działanie jest widoczne. Podczas słynnego już spotkania z celebrytami premier Donald Tusk przyznał się do swojej bezsilności w kilku kwestiach, w których wiele obiecywał, ale słowa nie dotrzymał. Winna jest temu jakaś ciemna materia działająca w życiu publicznym. Jednego okienka w biurokracji nie będzie, bo przeciwdziała ciemna materia. Zmniejszenia zatrudnienia wśród urzędników nie będzie – ciemna materia, itd. No cóż, zawsze pozostaje w takich wypadkach jeszcze dymisja. Może kto inny upora się z ciemną materią.<o:p></o:p></span></p> <p class="tekst"><span style="font-size:9.0pt;mso-bidi-font-size:13.0pt; line-height:150%;font-family:"Verdana","sans-serif";color:#333333">Telewizja Kielce nadała ostatnio kilka interesujących programów, m.in. portret filmowy Jerzego Stępnia, sędziego Tryb. Konstytucyjnego oraz tradycje kieleckie rodziny Jarońskich. Dzięki TVP Kielce obejrzałem oratorium spółki Adam Ochwanowski / Bronisław Opałko. Miałem się wybrać osobiście na Karczówkę, ale po przedświątecznych porządkach coś zakłuło mnie w sercu. Może to zresztą zazdrość twórcza? Oratorium piękne. Wystąpili w nim także politycy świętokrzyscy. Wspaniały sojusz artystów z politykami. Ciekawe komu to zaszkodzi, a komu pomoże?<o:p></o:p></span></p> <p class="tekst"><span style="font-size:9.0pt;mso-bidi-font-size:13.0pt; line-height:150%;font-family:"Verdana","sans-serif";color:#333333">Ja zamiast występować na estradzie, wolę pisać. Bo popatrzmy na innych: pisarz Jerzy Pilch w druku to potęga, Muhammad Ali słowa, ale w telewizji już nieszczególnie. Nawet taki słaby szermierz słowny jak Kamil Durczok go położy w pierwszej rundzie. Ale ten sam Durczok w druku – lichy, wcale go nie ma. Gustaw Holoubek, pamiętam, wielki aktor, jak coś napisał to przynudził i człowiek ziewał. Bo jak głosi powiedzenie aktorskie- „Aktor jest od grania, jak d… od s…”. A pisarz jest od pisania. I nie należy tych ról mieszać.<o:p></o:p></span></p> <p class="tekst"><span style="font-size:9.0pt;mso-bidi-font-size:13.0pt; line-height:150%;font-family:"Verdana","sans-serif";color:#333333">29 kwietnia po raz IX w pięknej sali WDK rozstrzygnęliśmy Wojewódzki Konkurs Młodych Twórców Poezji. Tym razem przybyła Telewizja Kielce i Wyborcza wysłała młodego dziennikarza. Do telewizji nagadałem się przez kwadrans, z czego na antenie ukazało się jedno zdanie. Ogłoszenie zamieścił także „Nasz region”. Mam nadzieję w przyszłym miesiącu wydrukować coś w „Radostowej” Zabrakło pomysłodawcy, Artura Staniszewskiego, dyrektora szkoły nr 18, któremu życzę szybkiego powrotu do zdrowia. Wiersze piękne, a przede wszystkim prawdziwe. Cóż to jest poezja? Odpowiedzi jest wiele, ale myślę, że przede wszystkim, jest to uwznioślenie rzeczywistości za pomocą słów. Tymczasem nadeszła pora kwitnienia sadów, czyli poezja w przyrodzie. Zawsze przypominam sobie wtedy strony mojego dzieciństwa – czyli sady dziedzica Wesołowskiego w Złotej i pana Libiszowskiego w Pełczyskach.</span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt; "><span class="Apple-style-span" style="font-size: 17px; line-height: 25px;"><br /></span></p>Zdzisław Antolskihttp://www.blogger.com/profile/04925528783385358378noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4131101405244163025.post-58306127488305169732011-02-26T11:37:00.000-08:002011-02-26T11:38:36.468-08:00Nowy BlogUprzejmie zawiadamiam, że prowadzę drugi blog, oto jego adres: <a href="http://www.e-swietokrzyskie.pl/zdzislaw_antolski/">http://www.e-swietokrzyskie.pl/zdzislaw_antolski/</a><div><br /></div><div>Jest to rodzaj dziennika, jest przez to częściej aktualizowany.</div>Zdzisław Antolskihttp://www.blogger.com/profile/04925528783385358378noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4131101405244163025.post-73309565620407795962011-02-26T11:35:00.000-08:002011-02-26T11:36:43.982-08:00Zjazd, kongres i polityka<p class="MsoNormal" style="text-align:justify"><span class="apple-style-span"><span style="color:#333333">Zakończył się zjazd „Żeromszczaków”. Pożegnaliśmy na peronie kieleckiego dworca Marzenę Kasprowicz i Tomka Olbińskiego, którzy wracali do Londynu. Marzena pozostawiła do druku nowy piękny zbiór wierszy. Ilustracje, naprawdę świetne wykonał Jerzy Świątkowski, plastyk z Warszawy. Poznałem go kiedyś, oryginał, myśliciel, zamknięty w sobie. Rzadko się udziela, ale Marzenę polubił.</span></span><span style="color:#333333"> <span class="apple-style-span">Jeszcze na dworcu niebo się rozpłakało i chyba już słotna jesień nadeszła nieodwołalnie. Ale świat się jednak skurczył. Kiedy jeszcze w PRL-u mój ojciec jechał do Francji, do odnalezionego w wojennej zawierusze brata wydawało nam się, że jedzie gdzieś na koniec świata. Dziś Europa spowszedniała. I Marzena i Tomek niedługo przyjadą znów do Polski.<o:p></o:p></span></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align:justify"><span class="apple-style-span"><span style="color:#333333">Niedługo potem Maciej Zarębski, Król Regionalistów Polskich urządził imponujący kongres. W Oblęgorku toczyła się ciekawa dyskusja. Piękna pogoda i “okoliczności przyrody”. Trochę pospacerowałem po parku noblisty. Zdzisław Łączkowski opowiadał o Warszawie. Kilku znajomych poetów dopadły poważne choroby. Smutne wieści. Ale mój imiennik trzyma się dziarsko. Maciek jako prowadzący dwoił się i troił. Potem smaczny obiad w miejscowej szkole. Zwiedzanie Strawczyna i wyjazd do Kielc, do WDK.</span></span><span style="color:#333333"> <span class="apple-style-span">Przy okazji w Strawczynie wstąpiliśmy z żoną na cmentarz. Cicho tam i urokliwie, ale życie nie znosi ciszy – ulicą przejechał z klaksonami orszak weselny.<o:p></o:p></span></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align:justify"><span class="apple-style-span"><span style="color:#333333">Tymczasem poseł Palikot jak na kawiorowego lewicowca przystało będzie walczyć o aborcję, eutanazję, równość dla gejów i lesbijek oraz wywalenie religii ze szkół. Bezrobotni, pielęgniarki i salowe oraz emeryci jeszcze sobie poczekają. Nie wiem jak będzie z palaczami trawki. Też chyba poseł Palikot weźmie ich pod swoje opiekuńcze skrzydła? A jak to wszystko wywalczy, no to już będziemy super nowocześni, nie żaden zaścianek, ciemnota i zabobon.<o:p></o:p></span></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align:justify"><span class="apple-style-span"><span style="color:#333333">Janusz Palikot to przede wszystkim narcyz, zakochany w sobie. Jego program polityczny jest prymitywny. “Nowoczesna Polska” to puste hasło, za którym nic się nie kryje, myślowa pustka. Na “nowoczesności” jechali swego czasu komuniści. Gagarin i loty w kosmos miały to uwiarygadniać. Rychło się okazało, że komuniści to dziewiętnastowieczne starocie obyczajowe i myślowe. “Nowoczesnością” wyciera sobie gębę także Napieralski. Ale to słowo nic nie znaczy. Wydmuszka. Magiczne zaklinanie rzeczywistości. Fata Morgana. Koraliki dla tubylców. Głupota. Płycizna. Snobizm. Kabotynizm. Filisterstwo. Drobnomieszczaństwo. Balonik na druciku.<o:p></o:p></span></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align:justify"><span class="apple-style-span"><span style="color:#333333">Niektórzy komentatorzy nazwali posła Palikota Lepperem dla inteligentów.</span></span><span style="color:#333333"> <span class="apple-style-span">Dla mnie jest on mieszanką Leppera i Tymińskiego (ze względu na osobisty majątek, jakim chwalił się również Stan).</span> <span class="apple-style-span">Poza tym Palikot wydaje się być trochę niedojrzały emocjonalnie, bo on wszystkim bawi się jak dziecko. Polityką również. Na pewno jest populistą.<o:p></o:p></span></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align:justify"><span class="apple-style-span"><span style="color:#333333">Szef opozycji Jarosław Kaczyński narzekał na chamstwo swoich politycznych konkurentów, ale jego postępowanie wobec Kluzik-Rostkowskiej i Poncyliusza było w najwyższym stopniu ordynarne. Dużo krytycznych słów powiedziałem o pośle Palikocie, ale w jednym ma on rację: wewnętrzne funkcjonowanie partii politycznych musi ulec zmianie. Dość partyjnych sądów kapturowych, które na życzenie wodzusia wyrzucają z partii niewinnych ludzi. Dość partyjnego terroru!<o:p></o:p></span></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align:justify"><span class="apple-style-span"><span style="color:#333333">Poziom nienawiści między PiS a PO osiągnął stan krytyczny. Niemożliwa już jest merytoryczna dyskusja na tematy gospodarcze czy polityczne. Zaraz pojawiają się inwektywy i oszczerstwa. Prawie każdy, kto zabiera głos na tematy polityczne jest spychany do jednego lub drugiego obozu. Dlatego jakakolwiek dyskusja merytoryczna jest paraliżowana przez partyjne jady. Uważam, że obie te partie szkodzą w tej chwili Polsce w jej sytuacji międzynarodowej. I nikt mnie nie przekona, że jedna mniej, a druga bardziej!<o:p></o:p></span></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align:justify"><span class="apple-style-span"><span style="color:#333333">Trwają spory o katastrofę lotniczą. Nie wiem, jakie były przyczyny katastrofy pod Smoleńskiem, ale widzę, że wielu polityków już z góry wie, co się mogło wydarzyć. Jedna grupa, którą się najwięcej krytykuje w mediach, podejrzewa zamach. Inna grupa z góry jest przekonana, że to na pewno był błąd pilotów spowodowany presją zmarłego prezydenta. Natomiast brak mi trzeciej grupy – zainteresowanych w poznaniu prawdy. Czyżby prawda w polityce nie była do niczego potrzebna?<o:p></o:p></span></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align:justify"><span class="apple-style-span"><span style="color:#333333">Nawet jeśli za katastrofą kryje się zamach, to nie wyjaśni tego obecne śledztwo, bowiem prowadzi je Rosja, jeden z głównych podejrzanych. Polskie śledztwo tzw. “równoległe” jest wobec niego służebne. Pozostaje więc jedynie “wina pilotów”, wszystkie inne opcje są również nie do przyjęcia ze względów politycznych.<o:p></o:p></span></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align:justify"><span class="apple-style-span"><span style="color:#333333">Mówi się, nie bez podstaw, że PiS to sekta polityczna. Ale zauważyłem, że na przykład wśród czytelników Gazety Wyborczej występują podobne objawy, choć o diametralnie różnej treści. Też uważają, ze posiedli jedyną prawdę, jaką ogłosił im święty świecki – Adam Michnik. <o:p></o:p></span></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align:justify"><span class="apple-style-span"><span style="color:#333333">W Klubie Civitas Christiana przy Okrzei odbyło się spotkanie z biskupem Ryczanem, który ma niewątpliwie talent gawędziarski. Ciekawe kulisy procesów beatyfikacyjnych. O pomniku zasłużonego dla Kielc bpa Czesława Kaczmarka. W pewnym momencie zaczęły nas dochodzić rytmiczne dźwięki muzyki i hałasy z dołu. To rozpoczęły się zajęcia w klubie fitness działającym piętro niżej. Takie czasy, panie dziejku.<o:p></o:p></span></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align:justify"><span class="apple-style-span"><span style="color:#333333">Przy okazji przypominam o dorocznym konkursie literacki „Civitas” w Kielcach. Trzy wiersze w trzech egzemplarzach, lub trzy krótkie opowiadania do 5 stron, należy nadsyłać do końca listopada.<o:p></o:p></span></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align:justify"><span class="apple-style-span"><span style="color:#333333">Zupełnie przypadkowo natknąłem się ostatnio na malarza Jana Walaska, mojego rówieśnika. Na ścianie u mnie w domu wisi wielki jak Bitwa pod Grunwaldem obraz Jasia. Dostałem go od Mistrza po całonocnej biesiadzie przy peerelowskich dopalaczach w płynie. A niosłem ten wielki obraz podczas srogiej zimy, nad ranem, kiedy było bardzo ślisko, bo piaskarki jeszcze nie wyjechały. Jak ja go doniosłem w jednym kawałku – do dziś nie wiem.</span></span><span style="color:#333333"> <span class="apple-style-span">Jan jest znawcą mistycznych pism dalekowschodnich. Tybet, Indie czy Japonia nie mają u niego tajemnic duchowych. Nie zapomnę jak kiedyś żona Jasia namawiała go natrętnie, aby wyrzucił śmiecie. – Nie widzisz k…, że medytuję! – oburzył się mistrz. Pogadaliśmy chwilę i umówiliśmy się na dłuższe spotkanie.</span></span></p>Zdzisław Antolskihttp://www.blogger.com/profile/04925528783385358378noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4131101405244163025.post-76603941872539474152010-04-05T07:57:00.000-07:002010-04-05T07:58:26.463-07:00STRACH SIĘ BAĆ<p class="tekst">Polacy dzielą się dziś na dwie grupy: na tych, którzy pamiętają tzw. komunę czyli PRL i na tych młodszych, którzy nie zaznali rozkoszy życia w „najlepszym ustroju na świecie”. Komunizm miał podobno uszczęśliwić człowieka, jednostkę, tak głosili jego teoretycy i przywódcy, ale w praktyce osobę ludzką miał za nic. Liczyły się masy, plany, dyscyplina i nade wszystko posłuszeństwo wobec przełożonych. Całkowita lojalność wobec rządzącej partii. Nie tylko w czynie, ale i w myśli. Każdy przejaw wolnomyślicielstwa był surowo tępiony, każda krytyka rządzących była zbrodnią.</p> <p class="tekst">Szczególnie komuniści bali się żartu, ironii, błazeństwa. Ustrój miał być poważny, napuszony, celebrowany, był zresztą wzorowany na religii. Miał swoich proroków, męczenników, swoich świętych i zbawiciela w osobie Lenina, a świętego Piotra w osobie Stalina. Żartować można było tylko i wyłącznie z kapitalistów i imperialistów, Wystarczy przejrzeć roczniki peerelowskich pism satyrycznych: „Szpilki” czy „Karuzela”, żeby się o tym przekonać. Oczywiście z upływem lat system nieco łagodniał na co dzień i można było zażartować sobie z kelnera czy sprzedawcy w sklepie, ale wyżej już żart był zakazany. Czuwała nad tym cenzura, tajna policja - SB, ale najważniejszym czynnikiem był strach, który każdy miał zakodowany w sobie. I już nie trzeba było nawet pilnować redaktora telewizyjnego czy prasowego, aby ten w strachu przed utratą posady nie wychwycił niestosownych myśli, pachnących antysocjalistyczną dywersją. W chwilach zagrożenia system znów stawał się bezwzględny, strzelał do swoich prawdziwych lub domniemanych przeciwników z prawdziwych kałasznikowów, prawdziwymi kulami. I nikt nie miał prawa zaprotestować.</p> <p class="tekst">Wszyscy byli uzależnieni od władz, od ich decyzji. Na początku, w czasach stalinowskich, artyści musieli być dyspozycyjni i pisać na zadany przez władzę temat. Po 56. Im odpuszczono i mogli pisać wszystko, co nie było krytyką władz. Oczywiście dbano także o tzw. „poziom artystyczny”, a jakże, debatowały nad tym przeróżne przyredakcyjne kolegia krytyków. Oczywiście nadal najważniejsze było, aby dzieło powstawało w „duchu socjalistycznym” i było tworzone z „właściwych pozycji”.</p> <p class="tekst">Najbezpieczniejsze oczywiście były książki o niczym, dlatego lata 60. I 70. To w literaturze polskiej zalew bełkotu. Przeciwstawiał się temu zjawisku Słonimski, ale przeginał pałę, wylewał dziecko z kąpielą, zabraniając twórczych eksperymentów. Krytyka była niebezpieczna, mogła autorowi zamknąć drogę do czasopism i wydawnictw. Na krytykę pozwalali sobie tylko tacy wielcy jak Artur Sandauer, bo on nie bał się niczyjej zemsty.</p> <p class="tekst">Chyba te lata peerelowskie zaciążyły na dzisiejszej sytuacji, kiedy to każdy literat na krytykę swoich utworów obraża się i nadyma, jakby obrażano jego samego, jego rodzinę, dzieci i nienarodzone wnuki. Pewien kielecki pisarzo-naukowiec odpowiada polemiką na każdą niepochlebną recenzję używając sformułowania „Idzie na mnie atak”. Wietrzy przy tym<span style="mso-spacerun:yes"> </span>jakieś spiski i knowania, bo przecież to niemożliwe, żeby komuś nie spodobały się jego wypociny. Trzeba więc dokonać zemsty, najczęściej w fatalnym stylu, napisać skargę gdzie trzeba i gdzie trzeba – tam donieść.</p> <p class="tekst">Ludzie, trochę luzu, dystansu do siebie i swoich dokonań. Moim ulubionym powiedzonkiem jest fraszka Sztaudyngera (cytuję z pamięci): „Nie przyjmuję żadnych przytyk, miejsce w d…. mam dla krytyk”.</p> <p class="tekst">A może trzeba zacytować Witkacego wiersz o Kielcach: „Kto się za te słowa obraża, ten sam się ma za gówniarza”?</p>Zdzisław Antolskihttp://www.blogger.com/profile/04925528783385358378noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4131101405244163025.post-23750397427144003842009-09-13T03:26:00.000-07:002009-09-13T03:39:13.212-07:00Nasz pogrom – prawda nie istnieje?Ukazała się książka byłego ambasadora amerykańskiego w Polsce w latach tuż powojennych pod wiele mówiącym tytułem „Widziałem Polskę zdradzoną”. Wśród wielu niezmiernie ciekawych informacji, jest i ta, że według wiedzy ambasadora pogrom kielecki był sprawką tajnych służb sowieckich. Na ile to była prowokacja, na którą złapał się antysemicki tłum, a na ile operacja była wyłącznie dziełem służb – nie wiadomo. Prawdopodobnie prawda nigdy nie wyjdzie na jaw, bo oczywiście w PRL akta śledztwa na ten temat zniknęły. Niektórzy badacze sądzą, że może w moskiewskim archiwum KGB można znaleźć jakieś dokumenty, ale te, jak wiadomo, są niedostępne historykom polskim.<br />Jeśli na lep prowokacji dał się ponieść żądny krwi tłum, to też bardzo źle. A że tak było twierdzi profesor Żak, który jako dziecko widział pogrom z bliska. Moja ciocia, która tego dnia przybiegła zobaczyć, co się dzieje, patrzyła na feralną kamienicę zza Silnicy. Jak mi mówiła, nie widziała uzbrojonego tłumu, tylko grupy ludzi atakujących feralną kamienicę. W tym milicjantów i wojsko. Ale szybko się stamtąd wycofała, obawiając się przypadkowej kuli.<br />Zresztą prawda przestała kogokolwiek interesować. Książka Krzysztofa Kąkolewskiego „Umarły cmentarz”, w której podaje dowody na spisek i prowokację, a nawet dobrze zaplanowaną akcję, nie doczekała się żadnych rzeczowych polemik ani argumentów. Według Kąkolewskiego w zdarzeniu brała udział tylko milicja i wojsko, a kielczanie byli tylko widzami. Herling-Grudziński twierdził, że nieważne, czy to prowokacja, czy nie, bo Polacy jednak dali się sprowokować i mordowali. Według niego pogrom to hańba, której Kielce nigdy nie zmyją. Na pewno niesłusznie o pogrom oskarżana była Armia Krajowa i Kościół. Wiele wycierpiał niewinnie kielecki biskup Czesław Kaczmarek, znany ze swoich sympatii legionowych i patriotycznej postawy przed wojną.<br />Sprawa pogromu kieleckiego jest jak wiara religijna. Każda wersja ma swoich wyznawców, którzy nie dopuszczają do siebie argumentów strony przeciwnej. Ja sam nie mam wyrobionej opinii i bardzo dziwię się tym, którzy wypowiadają kategoryczne sądy, a nawet ubierają je w kształt wypowiedzi artystycznej, oskarżającej, jak to było w przypadku Andrzeja Lenartowskiego.<br />Podejrzewam, że powoli o pogromie zapominamy, jako o wydarzeniu okrutnym, szokującym, strasznym. Pogrom wszedł do kalendarza imprez politycznych. Co roku zbiera się tłumek działaczy, polityków i aktywistów różnych stowarzyszeń, który odprawiają celebrę, bijąc się przy tym w nie swoje piersi. Kielczanie zaakceptowali swoją winę, a niektórzy są nawet jakby dumni, że pogrom odbył się w Kielcach i że na nich patrzy świat cały i kajają się w imieniu wszystkich oczekując, że dostaną swoją porcję oklasków, a może nie tylko.<br />Życie między mniejszością żydowską a Polakami przed wojną nie mogło się obejść bez konfliktów. Ale na ogół było to współżycie zgodne. Dziś demonizuje się rzekome wrogości. A często czynią to dziwnym trafem ci, którzy w 1968 roku pisali antysemickie paszkwile, którzy opiewali radzieckich sojuszników i ich dzieje. To niemalże prawidłowość: dla kogo bohaterem był Józef Stalin, ten dziś opiewa Józefa Piłsudskiego, kto demaskował żydowskich syjonistów, dziś studiuje dzieje polskich Żydów przedwojennych i potępia polski nacjonalizm. No cóż, ludzie są dziwni. A niektórym obciach nie jest straszny, byle świecić na świeczniku. I nieważne czy świecznik jest siedmioramienny czy ma kształt czerwonej gwiazdy.Zdzisław Antolskihttp://www.blogger.com/profile/04925528783385358378noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4131101405244163025.post-37286626644554630652009-08-27T00:46:00.000-07:002009-08-27T00:47:30.293-07:00Ulica Bin Ladena?Odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1989 r. było jakieś wymęczone przy okrągłym stole. Cóż to zresztą za niepodległość, kiedy pierwszym prezydentem został sowiecki generał Jaruzelski. Ale powoli jakoś odzyskiwaliśmy tożsamość, choć oczywiście nie do końca. Komunizm przeorał mentalność Polaków na gorsze. Jesteśmy społeczeństwem bez tożsamości, bez wyrazu, bez poczucia odpowiedzialności, godności i szacunku dla własnej historii. Odwrotnie, nas nauczono, żeby drwić z własnych bohaterów a czcić jakichś komunistycznych pomagierów Stalina, którzy własną działalnością komunistyczną przyczynili się do klęski Polski w 1939 r., kiedy to Stalin dogadał się z Hitlerem. Miała być przyjaźń i internacjonalizm a wyszedł z tego wielkoruski nacjonalizm, zniewolenie innych narodów i panowanie sowieckiego buta. A my daliśmy sobie wmówić, że przemarsz Armii Czerwonej to „wyzwolenie”. W sierpniu przypada kolejna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, ale 93 procent społeczeństwa stwierdziło w ankiecie, że ich to nic nie obchodzi.<br />Bo co tu dużo mówić, przedwojenne elity zostały w lasku katyńskim, na Pawiaku i w Palmirach, a chłopcy od Andersa w Anglii i Kanadzie, najlepsza młodzież w kanałach i ruinach Warszawy. Najlepszy element narodu, ten, który chciał się bić, i wiedział o co, albo zginął, albo został na emigracji. Władze komunistyczne celowo awansowały same doły społeczne, motłoch, ludzi bez korzeni, bez narodowej świadomości. Reszta nauczyła się bierności, obojętności, pilnowania tylko i wyłącznie swojego garnka.<br />Ale kiedy po tej wymęczonej niepodległości próbowano choćby zmienić patronów ulic usuwając z nich zajadłych komunistów, którzy często walnie przyczynili się do naszego zniewolenia, to nagle zyskali oni całą masę obrońców. Zmiany nazw ulic wyśmiewano, wyszydzano na wszelkie sposoby. Bo nikogo nie obchodziło, kto to był Buczek czy inny Świerczewski, chcieli trzymać się swoich gnuśnych przyzwyczajeń i bali się tych minimalnych kosztów, jakich zmiana wymaga.<br />Nie tak reagowali Polacy w 1918 r., kiedy to masowo zrzucano rosyjskie szyldy z ulic i znad sklepów. U nas nadal pokutują jakieś niedobitki posowieckie. Niedawno w skrzynce pocztowej znalazłem Gazetkę Osiedlową, a w niej w cyklu „patroni naszych ulic” sylwetkę Toporowskiego. Był to klasyczny komunista, który w imię Stalina walczył w Hiszpanii, a potem zginął z rąk gestapo we Francji. Gdyby wcześniej wrócił do sowieckiej Rosji wykończyłby go Stalin, który pod koniec lat trzydziestych rozwalił wszystkich komunistów cudzoziemców (między innymi poetę Brunona Jasieńskiego) pod pretekstem szpiegostwa. Wtedy Toporowski nie byłby bohaterem i nie miałby swojej ulicy w Kielcach. Może zrehabilitowałby go Chruszczow w ramach odwilży. W naszym prawie istnieje podobno zapis, że nie wolno propagować komunizmu. Otóż ja niniejszym zgłaszam do prokuratury, że Gazetka Osiedlowa ze Ślichowic w Kielcach propaguje komunizm wychwalając go na swoich łamach. <br />W naszym społeczeństwie nastąpiła straszliwa atrofia uczuć patriotycznych i narodowych. Nikogo nic nie obchodzi, na wybory nie chodzą, na uroczystości również. Wszystko im jedno. Niechby patronem ulicy był nawet Bin Laden, nikogo to nie obejdzie, nikt nie kiwnie palcem. Połowa społeczeństwa nie czyta w ogóle książek. Cóż jest dzisiaj strawą kulturalną? Odpowiadam – kabaret. W telewizji codziennie na kilku kanałach bez przerwy lecą jakieś kabarety albo satyryczne szkła kontaktowe. Wszystko wyśmiać, niczego nie brać poważnie – oto motto naszego społeczeństwa. I z czegóż to się śmiejecie barany? Z samych siebie się śmiejecie, z własnej ignorancji, głupoty i bezmyślności. Prześmiejecie tę marną Polskę zbudowaną z funduszy unijnych. <br />Nasze położenie geopolityczne nie zmieniło się ani o jotę. Nadal Rosja z Niemcami dogadują się nad naszymi głowami. W razie czego Unia nie kiwnie palcem, żeby nas bronić. Zostawią nas na pożarcie jak w 1939 r. Ale my na obronność obcinamy koszta. I wasza bierność i pilnowanie tylko własnego garnka nic wam nie pomoże. Zjedzą was (i mnie razem z wami) wielcy i mocni tego świata. Znów będziemy tylko nawozem historii. Udławicie się w końcu tym swoim durnym rechotem i wtedy będziecie szukać winnych. Wszystkich, poza sobą.<br />Nie chcę osądzać Toporowskiego i jemu podobnych towarzyszy. Żyli w innej epoce historycznej, może uwierzyli w szczytne ideały szczęścia ludzkości pod berłem Józefa Stalina. Niech spoczywają w spokoju. Nam jednak dziś potrzeba innych wzorów, ludzi, którzy bronili niepodległości. Liczę na głosy poparcia ze strony czytelników. Pozwólmy komunistycznym patronom odejść tam gdzie ich miejsce, na plac Czerwony albo jeszcze dalej..Zdzisław Antolskihttp://www.blogger.com/profile/04925528783385358378noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4131101405244163025.post-6849836638762619802009-04-04T09:44:00.000-07:002009-09-13T03:29:18.530-07:00Histeria w cieniu historiiSądzę, że Lech Wałęsa jest legendarnym, historycznym przywódcą ruchu społecznego Solidarność, którego zasług nikt i nic nie jest w stanie podważyć. Wielu ludzi uważa tak samo, ale nie należy chyba do nich sam Lech Wałęsa. Wpadł on ostatnio w straszliwą histerię z powodu pracy magisterskiej obronionej na UJ i wydrukowanej w wydawnictwie „Arcana”. Autor pracował w IPN obsługując kserokopiarkę i to spowodowało, że Wałęsa wpadł w gniew. Od dawna bowiem jego wrogiem numer jeden jest Instytut Pamięci Narodowej, który przypomnijmy wydał biografię Wałęsy, autorstwa Cenckiewicza i Gontarczyka, niezbyt prawomyślną. Co ma do zarzucenia obu książkom sam Lech Wałęsa? <br />Jak zorientowałem się z jego chaotycznych wypowiedzi najważniejsze dla niego jest jedno. Mianowicie autorzy inkryminowanych książek twierdzą, że Wałęsa w latach 70. był agentem SB. Sam Wałęsa nie zaprzecza, że coś tam podpisywał, ale nie dlatego, żeby być agentem, ale żeby esbecję przechytrzyć jak Konrad Wallenrod i czegoś się nauczyć w dalszej walce z komuną. Tak więc najważniejszy przedmiot sporu kryje się nie w faktach, ale w słowach, czyli jak rzecz nazwiemy. Jeśli powiemy, że agentura - będzie to kłamstwo, ale jeśli powiemy, że przechytrzenie przeciwnika, to będzie prawda. Odwieczne można powiedzieć, polskie problemy i spory. To samo było z Piłsudskim, był austriackim agentem czy nie był? Trochę mi żal, że literatura piękna znów została w tyle za rzeczywistością. Nie ma na tematy aktualne ani powieści, ani wierszy. Dobrze choć, że nauka nadąża.<br />Jako pierwszy histerią Lecha Wałęsy zaraził się Tadeusz Mazowiecki, który w dramatycznym tonie stwierdził, że legenda Solidarności czuje się zaszczuta w swoim kraju i jak to świadczy o Polsce? Moim zdaniem to w ogóle nie świadczy o Polsce, ale owszem świadczy o Lechu Wałęsie i jego stanie ducha. Zaraz potem gromko oskarżył IPN Aleksander Kwaśniewski nazywając go instytucją antypolską czy jakoś tak. Cały SLD zaczął natychmiast domagać się likwidacji IPN, co jest ich stałym marzeniem i głównym zadaniem politycznym. No, hucpa na całego, histeria pod płaszczykiem historii. W odpowiedzi odszczeknął się prezes IPN Kurtyka nazywając Kwaśniewskiego aparatczykiem i TW „Alkiem”. Zaraz potem zaczął nadawać Niesiołowski itd. <br />Ale najważniejsze dopiero miało się zacząć. W histerię wpadły najważniejsze władze w kraju. Marszałek Sejmu chciał zabrać fundusze Uniwersytetowi Jagiellońskiemu. Skończyło się na tym, że do UJ pojedzie sroga komisja odebrać magisterium autorowi biografii Wałęsy (w ostatniej chwili jednak odwołana). Premier oświadczył, że nikt nie będzie kłamał za państwowe pieniądze. Czyli premier zna prawdę historyczną. Tu już poczułem się niemal jak w domu, czyli w PRL-u.<br />Ale to nie wszystko, premier postanowił odpolitycznić IPN, co znaczy odsunąć od niego naukowców sympatyzujących z PiS-em a zatrudnić sympatyków PO. Bowiem w języku politycznym nasi koledzy są apolityczni, a koledzy przeciwników są jak najbardziej polityczni. To, co my robimy jest słuszne, a to co robią przeciwnicy jest spowodowane względami natury politycznej. Tak właśnie ma być odpolityczniona także Telewizja Publiczna.<br />Przypomniało mi się, jak Orwell pisał, że kto panuje nad przeszłością, ten ma władzę. Od razu widać, że przywódcy Platformy są oczytani,<br />PS.<br />1) Po felietonie gdzie wspomniałem o Jacku Trznadlu, kolega Andrzej Dębkowski napisał do mnie list zawierający dobrą radę, abym nie poszukiwał prawdy, gdyż prawda nie istnieje, jest pojęciem relatywnym. No cóż, drogi Andrzeju, więc szanuj także moją (relatywną) prawdę, która jakoś przypadkowo kłóci się niestety z Twoją (relatywną) prawdą, którą ja osobiście szanuję, choć się z nią nie zgadzam. A jako że obie nasze prawdy są relatywne, a prawda obiektywna nie istnieje, to chyba nie ma o co kruszyć kopii. Dziwię Ci się, że mając takie poglądy w ogóle coś piszesz i publikujesz zawracając innym głowy swoją relatywną prawdą.<br />2) Inny list otrzymałem od byłego TW, który mój tekst nazwał „zbydlęceniem”. Zauważyłem, że niemal wszyscy literaci zarejestrowani przez peerelowską SB mają bardzo duże poczucie moralności. Wygląda na to, że do tego zawodu trzeba było mieć kwalifikacje moralne. No po prostu nie każdy się nadawał, potrzebni byli przede wszystkim moraliści, którzy na resztę swoich bliźnich patrzyli jak na bydło. To wyszydzane bydło nie potrafiło wszak donosić na swoich.Zdzisław Antolskihttp://www.blogger.com/profile/04925528783385358378noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4131101405244163025.post-15972337501366134722009-04-04T09:43:00.000-07:002009-09-13T03:29:49.079-07:00Co wolno pisarzowi?Plagiat nie jest już plagiatem. Teraz nazywa się inspiracją twórczą.<br />Przed kilku laty zauważyłem, że w pewnym kieleckim dzienniku ukazują się opowiadania miejscowego literata, Stanisława Rogali, łudząco podobne w treści do książki Zofii Kossak-Szczuckiej pt. Pożoga. Na łamach „Echa Dnia” zestawiłem fragmenty oryginału i podróbki. Autor plagiatu bronił się, że jest to właśnie nowa metoda pisarska: inspiracja twórcza.<br />Minęło kilka lat i na łamach nie istniejącego kieleckiego miesięcznika Ikar, literat ten wrócił do sprawy, w udzielonym temu pismu wywiadzie. Przy okazji okazało się, że metoda twórczej inspiracji jest przez niego stale stosowana, już od samego debiutu, i nie wywołuje u nikogo krytyki. Rogala swojej pierwszej powieści nadał mianowicie tytuł wzięty z książki Jana Brzechwy. Literat powiedział wtedy „Ikarowi” : „Do powieści J. Brzechwy „Gdy owoc dojrzewa” nawiązałem świadomie, nawet motto było z tej książki. Nie przeszkadzało to jury, wydawnictwu, ale wdowa po pisarzu zaprotestowała więc tytuł zmieniłem”. Czyli można plagiatować czyjś tytuł nazywając to „nawiązywaniem”. Dobrze chociaż, że wdowa po Brzechwie zachowała czujność i dała odpór „nawiązywaczowi”.<br />O sprawie plagiatu z Kossak-Szczuckiej literat mówił: „Mimo, że broniłem się przyznając do świadomej, jak w przypadku Brzechwy inspiracji, na zebraniu związku padła myśl, by podać mnie do sądu koleżeńskiego pod zarzutem plagiatu”. Potem literat powołał się na prezesa ZLP, nie żyjącego już, Piotra Kuncewicza, który miał stwierdzić, że nie widzi tu plagiatu.<br />Tak więc sprawa jest przeraźliwie jasna, wolno wszystko! Jurorom konkursu, w którym zasiadał m.in. Iwaszkiewicz oraz później wydawnictwu, nie przeszkadzało, że tytuł, książki S. Rogali był wzięty z twórczości Brzechwy. Więc zapewne przyzwalali. Nic widzieli w tym nic złego. Nie łudźmy się, taka była epoka, jej zwyczaje i moralność. Literaci peerelowscy są jej wytworem.<br />W realizacji tej metody przeszkadzają rodziny zmarłych pisarzy, które nie mają zrozumienia dla twórczej inspiracji. Na przykład wdowa po śp. Janie Brzechwie, która nie pozwoliła, aby używane tytułu książki, wymyślonego przez jej zmarłego męża.<br />Nazwisko Piotra Kuncewicza pojawiło się jeszcze przy innej książce tego samego literata, która to powieść wywołała szczere oburzenie wśród mieszkańców wsi podiłżeckich. Autor powieści posłużył się autentycznymi wydarzeniami z czasów okupacji i swoją książkę zaludnił prawdziwymi postaciami. Piotr Kuncewicz w trzecim tomie swojego dzieła pt. „Agonia i nadzieja” wydanego w 1993 r. na stronie 505, napisał o książce Stanisława Rogali „Piotrowe Pole” następujący akapit: „Książka jest doprawdy niezła, chociaż byli kombatanci, jak zwykle w takich wypadkach, nie chcieli przyjąć do wiadomości praw fikcji literackiej i zgłaszając przeróżne pretensje żądali, bagatela, zniszczenia całego nakładu, tudzież intymnej rozmowy Rogali ze wsią, zbrojną tylko w widły i kłonice”.<br />Dla mnie jest to kuriozalne zdanie, nie tylko dlatego, że raczej trudno być byłym kombatantem. W tym wypadku, to słowa Stanisława Rogali spełniły dla tych zwykłych ludzi, często byłych partyzantów, rolę kłonic i wideł, którymi autor posłużył się bez skrupułów. Bardzo wątpię, żeby w swoim czasie Kuncewicz raczył się zapoznać z konkretnymi zarzutami byłych partyzantów, formułowanymi na łamach prasy regionalnej. Wolał zająć typową postawę pana ze stolicy, który wyszydził prostaczków ze wsi, upominających się o swoje prawo do prawdy i godności. Prawdzie historii i życiorysów przeciwstawił prawo fikcji, a przecież autor w swojej książce posługiwał się prawdziwymi nazwami geograficznymi i postaciami autentycznymi, a nic fikcyjnymi. Jeżeli uznamy, że autorowi wolno manipulować cudzym życiem, nie zawracając sobie głowy poszanowaniem jego godności, to wszystko gra. Zawsze zostają jeszcze prawdziwe widły i kłonice.<br />Zadziwiające jak krytyk zlekceważył wówczas pretensje partyzantów, często autorów pamiętników, z których „inspirował się” Rogala, jak pogardliwie o nich napisał. Nie zapoznał się wcale z ich argumentami, a były one niebagatelne. Niedawno uniemożliwiono realizację filmu o Westerplatte, bowiem podważać miał ustalone historyczne prawdy. Ale Rogali wolno pisać swoją historię Piotrowego Pola nie zważając na opinie uczestników walk.<br />Najwyższy czas, żeby uregulowano prawnie, co wolno pisarzowi w imię prawa fikcji literackiej, które to prawo bywa często nadużywane. Fotografikowi nie wolno używać cudzej twarzy, bez zgody właściciela, do jakiegoś, obraźliwego lub nie, fotomontażu. Reporterowi nie wolne podawać zmyślonych zdarzeń. Literatowi wolno wiele. Może on pod płaszczykiem fikcji literackiej obrażać ludzi. Przekłamywać cudze życie a nawet przywłaszczać sobie tytuły i całe dzieła zmarłych kolegów pisarzy.<br />Jeśli weźmiemy pod uwagę, że literat Stanisław Rogala jest nauczycielem akademickim i uczy swoich studentów swoiście pojętej „inspiracji twórczej” i „nawiązywania”, to można się spodziewać w kieleckim światku literackim prawdziwego wysypu plagiatorów korzystających z cudzych pomysłów. Grono krytyków będzie zaś ich podziwiać i pacyfikować skrzywdzone ofiary niecnego procederu. Nikt nie jest bezpieczny, a zwłaszcza ci, których już nie ma wśród żywych. No i oczywiście różni prostaczkowie, byli partyzanci, którym trzeba pokazać, gdzie ich miejsce.Zdzisław Antolskihttp://www.blogger.com/profile/04925528783385358378noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4131101405244163025.post-54507534735554255472009-01-28T11:47:00.000-08:002009-01-28T11:48:02.244-08:00Znów o agentachPisałem już kilka razy o książce Jacka Trznadla „Hańba domowa”, która jest celem nieustannych ataków ze strony obrońców dobrego imienia PRL. Ostatnio mój znajomy, pisarz, Andrzej Dębkowski, redaktor „Gazety Kulturalnej” z Zelowa znów pisze, ze książka ta „opluwa” pisarzy zamieszanych w stalinizm. A może Andrzeju postawiłbyś sobie pytanie, czy przypadkiem książka ta nie mówi prawdy? Mam zresztą nieodparte wrażenie, że wielu tych, którzy teraz, żeby posłużyć się ich językiem „opluwają” Trznadla, wcale. „Hańby” nie czytało. Książka ta zawiera bowiem wywiady z pisarzami, którzy „opluwają” sami siebie i kolegów przy okazji. Trznadel niepotrzebnie napisał wstęp, gdzie moralizuje patetycznie. Same wypowiedzi jego rozmówców robiłyby zapewne większe wrażenie grozy, jaka kryła się pod lakierowanym wizerunkiem socjalistycznej ojczyzny.<br />Użycie słowa „opluwanie” nie za dobrze świadczy o Dębkowskim. Pochodzi z arsenału stalinowskich propagandystów, kiedy im brakło argumentów. W końcu Armia Krajowa to też był „zapluty karzeł reakcji”. „Opluwało” Radio Wolna Europa i paryska „Kultura” i londyńskie „Wiadomości”. Można powiedzieć, że Trznadel znalazł się w dobrym towarzystwie. A samo słowo „opluwanie” stało się już niemal synonimem prawdy.<br />Ostatnio znów było głośno o pisarzach, agentach Służby Bezpieczeństwa. Przeczytałem na onet.pl streszczenie z artykułu „Gazety Polskiej” o współczesnych polskich pisarzach, którzy zarejestrowani byli przez SB, jako jej współpracownicy. Jakoś na czoło wysunął się inny mój znajomek Leszek Żuliński. Przypuszczam, że Leszek był tajnym współpracownikiem niejako naturalnie. Robił to bez poczucia grzechu. Po prostu jak pamiętam był on idealnie wpasowany w ustrój i robił w nim karierę na swoją miarę. Był redaktorem wydawnictw, czasopism, poetą, krytykiem itp. Jeździł po Polsce, spotykał się z czytelnikami. Ot modelowy literat peerelowski. W III RP zajmował się głównie nieprzytomnymi atakami na prawicę, zwłaszcza na krakowską „Arkę”. <br />Kiedy się nad tym zastanowić, to można nawet tym agentom współczuć. W końcu PRL był ich krajem, ich ojczyzną. Uznawali tę rzeczywistość za jedyną normalną. Nigdy nie sądzili, że świat ten runie. W końcu jego gwarantem był potężny, atomowy Związek Radziecki. Jakże im teraz musi być niewygodnie. Wprawdzie usiłują zdyskredytować tych, którzy o nich piszą prawdę, ale w ich tekstach nie ma już tej ideologicznej siły, tego poczucia wyższości, że za ich pseudo-racjami stoi aparat represji totalitarnego państwa.<br />Nie jestem szalonym lustratorem, nie poszukuję tajnych współpracowników. Rozumiem nawet tych partyjnych, którzy chcieli poprzez komunizm podnieść Polskę cywilizacyjnie. Normalnie się pomylili. Wiele godzin rozmawiałem z Krzysztofem Gąsiorowskim, który choć partyjny, ale bestia piekielnie inteligentny i potrafiliśmy się różnić w przyjaźni. A tu czytam na onet.pl, że Gąsiorowski był tajnym konsultantem, choć on sam się do tego nie przyznaje. Cały warszawski Parnas zetelpowski okazał się umoczony w SB – Andrzej Zaniewski, Aleksander Nawrocki, Marek Wawrzkiewicz i inni. A najbardziej zaskoczyło mnie, że tajnym współpracownikiem okazał się być Jacek Kajtoch z Krakowa, którego wielu uważało za prostodusznego safandułę.<br />Ja, mówiąc szczerze nikogo nie potępiam. Wartość pisarza, mierzy się głownie jego dziełem, a nie życiem. Często tak było, że odrażający moralnie drab pisał arcydzieła. Dzieło pisarskie powinno być najważniejszym kryterium. Jednak uważam, że zamykanie oczu na prawdę mogłoby nam przysporzyć wielu szkód moralnych. Zwłaszcza, że namnożyło się w Polsce bez liku fałszywych autorytetów moralnych, marnych pisarzy a dobrych agentów, którzy uważają, że ich odczytanie rzeczywistości jest jedynie słuszne. A kto myśli inaczej, albo docieka prawdy, to szuja i moralna świnia. A na taką postawę zgody być nie może.Zdzisław Antolskihttp://www.blogger.com/profile/04925528783385358378noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4131101405244163025.post-23409480796176291142009-01-28T11:46:00.000-08:002009-01-28T11:47:27.940-08:00Co zrobiłeś z orderem Janka Krasickiego?Dwadzieścia lat dyskutowano w wolnej podobno Polsce nad lustracją i temat ten zużyty jest już kompletnie. Można wiec o nim napisać na luzie i beztrosko, a nie z chorobliwym i pornograficznym zacietrzewieniem. Ostatni werdykt Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie, który wygłosił znany w Kielcach jurysta Jerzy Stępień zabrzmiał w formie zapytania: „Czy każdy powinien wiedzieć wszystko o wszystkich?” Według Stępnia nie każdy i już tak chyba pozostanie. Może za sto, albo i więcej lat, kiedy nas już nie będzie na tym świecie, za temat wezmą się historycy.<br />Na razie lustracją zajmują się tylko ci, którzy powinni siedzieć cicho. Słyszę, że jakiś facet, który otarł się o słowo, domaga się lustracji. Ale sam pisząc w różnych publikacjach swój życiorys, wymieniając najdrobniejsze szczegóły, zapomina o tak ważnej kwestii jak jego przynależność długoletnia do PZPR. Nie wspomni także, ten pisarz-samochwał, że otrzymał złoty medal imieniem sowieckiego agenta – Janka Krasickiego. Ubiegał się o niego długo i w końcu skutecznie. Facet ten znany z kolekcjonowania najdrobniejszych wzmianek o swojej osobie doznał nagłej amnezji w kwestii orderu. A otrzymał go już w 1983 r., kiedy system chwiał się w posadach, ale nie w głowie naszego bohatera. Ale od innych domaga się skrupulatnej spowiedzi, wyznania domniemanych win i próśb o przebaczenie. Tak prywatnie ciekawi mnie, co ten osobnik począł z niechcianym orderem? Jeśli go wyrzucił, to jakież musiał przeżywać katusze i męki, iż order z tombaku, który zdobył z niemałym trudem i poświęceniem, musi wyrzucić na śmietnik.<br />Ja nie poczuwam się w myśl słów Chrystusa – „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” – do jakichkolwiek prób lustrowania, osadzania i karania. W tych paskudnych czasach aż roiło się od ludzi o złych charakterach. Niektórzy donosili z własnej woli, innych łamano. Zwróciłem się do IPN z prośbą o moją teczkę, ale odpowiedziano mi listownie, że mojej teczki nie ma. Odczułem pewne rozczarowanie, że tak mało znaczyłem dla SB, że mnie wcale nie śledzili. A może moja teczka spłonęła w słynnym już pożarze w archiwum SB w Kielcach? Adam Ochwanowski twierdzi, że na pewno każdy z młodych poetów miał swoją teczuszkę. Nie ma mnie także na sławnej liście Bronisława Wildsteina. A paru moich byłych kolegów jest, a jakże! Pocieszam się, że kilku kieleckich literatów trafiło na tę listę nie z powodu donosicielstwa, a dlatego, że byli prześladowania przez system, co według nich często oznaczało wysokie dyrektorskie stanowiska, jakie niektórzy piastowali i to zaraz po ukończeniu studiów.<br />Wspomniany Adam mówił mi także, że nie powinienem źle pisać o PRL, bo przecież mieliśmy znajomych, ba nawet kolegów z SB, z ZSMP itd. To samo pisze mi w kategorycznej formie w swoich meilach Małgorzata Gołąbek z Niemiec. Ale ja nie rozumiem ich stanowiska. Co to znaczy, że z powodu życia w komunie mam ją wychwalać, a chociażby milczeć? Że jestem współwinny? Ja tego systemu nie wybierałem, nie wybrali go także Polacy, wybory były sfałszowane, komunizm narzucił nam Stalin. System komunistyczny był paskudny i będę go potępiał, mimo że w nim żyłem i wódkę piłem (a może właśnie – dlatego?), mimo że znałem się z kapitanem SB – Tadeuszem Wasilewskim (nazwisko bardzo adekwatne, że tak powiem), który przychodził służbowo na zebrania Związku Literatów Polskich. Potępiam PRL, mimo, że należałem do Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy, który działał przy Związku Młodzieży Socjalistycznej, bo w PRL wszystko musiało być ideologiczne. Nie mogłem wszak wyemigrować, a z racji życia w PRL spotykałem różnych ludzi, z jednymi się przyjaźniłem, z innymi nie. Co to ma do rzeczy? Na przykład w ZMS działał wspaniały człowiek – Marian Orliński, żaden ideolog a człowiek kultury, z którym do dziś się szczerze przyjaźnię.<br />Ale nie wiem czemu różni nawiedzeni każą mi zapomnieć, że pani Wisława Szymborska w swoim pierwszym zbiorze wierszy wychwalała partię, Stalina, żołnierzy sowieckich i budownictwo socjalistyczne. Czemu mam zapomnieć, że Adam Michnik i Jacek Kuroń zanim się zbuntowali, byli wyznawcami tego systemu? Przecież należy im się z tego tytułu tylko podziw, że potrafili przejrzeć na oczy. Niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego jest to temat tabu, zakazany? A kto o tym wspomni od razu zostanie okrzyknięty oszołomem, a może i faszystą? Na przykład pisze mi Gosia Gołąbek, że potępiając PRL popieram tych idiotów, którzy układają „listy Żydów” i że ja też się na jednej z nich znalazłem, ku uciesze gawiedzi. No i dobrze. Godzę się na to, śmiech to zdrowie. Na listach tych są sami porządni ludzie i ja się tego towarzystwa nie wstydzę. Ale nadal nie rozumiem, co ma piernik do wiatraka?<br />Nie wiem także, czemu w Polsce nie podniósł się krzyk i ambaras, kiedy byłym ubekom odbierano przywileje? Żadnych pikiet, demonstracji, strajków. Nikt, prócz kilku działaczy SLD, nie krzyczał, że to dziejowa niesprawiedliwość, krzywda itd. A niektórzy to się nawet skrycie cieszyli, choć z cudzego nieszczęścia cieszyć się nie wolno. O czym uprzejmie donoszę.Zdzisław Antolskihttp://www.blogger.com/profile/04925528783385358378noreply@blogger.com1